Prof. Jacek Piskozub: Egoizm stał się główną zasadą życia. To problem, który zostawimy następnym pokoleniom, ale my też odczujemy wzrost poziomu wody. Joanna Wiśniowska: Będzie mnie pan straszył czy uspokajał?

Prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie: Jedno i drugie, zależy od skali czasu.

To może zacznijmy na spokojnie.

- Wzrost poziomu morza to powolny proces i większość ludzi, którzy teraz żyją, może spać spokojnie. Ale jest to problem, który zostawimy następnym pokoleniom. Z powodu tego, co teraz robimy, poziom morza będzie się podnosił jeszcze paręset lat. Już widzę, jak osoby czytające naszą rozmowę, odpuszczają lekturę, bo skoro ich to nie dotyczy, to po co zawracać sobie głowę.

- Absolutnie rozumiem takie podejście, egoizm stał się główną zasadą życia, ale jeśli ktoś lubi Gdańsk, to musi sobie uświadomić, że ciężko będzie utrzymać centrum miasta nad powierzchnią wody.

Czyli przechodzimy do straszenia. Mam rozumieć, że nie powinnam spać spokojnie?

- To zależy, gdzie pani mieszka. Rozmawiamy w Gdańsku, w Oliwie, która znajduje się 20 metrów nad poziomem morza. Tutaj woda nie dojdzie. No, może gdyby wszystkie lądolody się stopiły, co oznacza wzrost poziomu mórz o ok. 60 metrów, ale na to potrzeba tysięcy lat. Natomiast, jeśli ktoś mieszka dwa-trzy metry nad wodą, to powinien lekko się obawiać. Za jego życia morze nie zabierze mu domu, ale jednej powodzi morskiej może spokojnie dożyć. Mowa tu o większym niż normalnie sztormie.

Jak to wpłynie na codzienne życie tych, którzy teraz żyją?

- Być może, niektóre miejsca w centrum Gdańska będą wyglądały jak w Wenecji, partery budynków pozostaną puste.
Z tym da się żyć. Choć, co z lokalami i ogródkami, których obecnością tak się cieszymy?

Gdzie w centrum będzie bezpiecznie?

- Na przykład na Wyspie Spichrzów. Usypano ją wysoko, żeby przechowywać tam zboże, ale Dolne Miasto, Nowy Port, Przeróbka, Stogi, Letnica, to dzielnice zagrożone jeszcze za naszego życia. Jeśli popatrzymy na mapy stuletniej powodzi IMGW, to zobaczymy duże tereny wzdłuż Martwej Wisły, które w ciągu wieku zostaną zalane.

Powodzi stuletniej?

- Są takie pojęcia, jak powódź stuletnia czy pięciusetletnia, ale w przypadku mórz to nie ma sensu, bo ich poziom rośnie, więc coś, co nazywamy powodzią stulecia, za kilkadziesiąt lat będzie normą.

Dlaczego morze się podnosi?

- Z dwóch powodów. Jeszcze dekadę temu uczyłem, że najważniejszym jest ocieplanie wody. Wzrost temperatury powoduje wzrost poziomu, to rozszerzalność termiczna wody.

Drugi powód to pewnie topiące się lodowce i lądolody?

- One topią się coraz szybciej i teraz jest to już najważniejszy powód. Przyczyną są gazy cieplarniane, których nie usuniemy z atmosfery, choćbyśmy nagle stali się bardzo ekologiczni, na co i tak się nie zanosi. Dwutlenek węgla utrzyma się w atmosferze jeszcze przez setki lat, cały czas powodując wzrost poziomu morza. Prognozy, które mówią o wzroście poziomu wody o jeden metr do końca tego stulecia, zapowiadają także wzrost o trzy metry w następnym stuleciu.

Ten metr nie działa na wyobraźnię, podobnie jak wzrost globalnej temperatury o 1 st. C.

- To jest jak ze słynnym gotowaniem żaby. Płaz nie wyskoczy z garnka, gdy woda stopniowo się ociepla, nie poczuje też momentu, gdy będzie za późno. Długo mówiło się, że poziom morza wzrasta o 3 cm na dziesięciolecie. Potem była mowa o 3,5 cm, następnie 4 cm, a ostatnie dane mówią o 5 cm. W kolejnych dekada będzie to 6, potem 7, następnie 8 cm.

Ludzie idą na plażę i mówią, że trudno zobaczyć, żeby poziom wody się podniósł.

- To nie jest dobre miejsce do obserwacji tego zjawiska, mowa przecież o globalnym wzroście. Pamiętajmy, że plaże są dosypywane, a naturalnym źródłem piasku nie jest morze, a strumienia i klify.

To co robić? Chronić wybrzeże jak robią to Holendrzy czy oddać je naturze?

- Niemcy są w tej kwestii praktyczni, mają plany, co będą chronić, a czego nie będą, bo to np. łąki, dlatego w tych miejscach nie wolno budować. Ale jeśli gdzieś już jest wieś, to ją chronią. U nas natomiast zabudowa jest już wszędzie, więc powinniśmy bronić wszystkiego. Ale Polska ma i tak stosunkowo łatwiejszą sytuację, bo większość naszego wybrzeża to wydmy.

Dobre z nich zapory?

- Tak, gdzieniegdzie trzeba by je podwyższyć czy umocnić, ale wystarczą na długo. Natomiast problemem są ujścia rzek, często to małe porty, jak w Ustce czy Kołobrzegu. Ich nie sposób chronić przed wzrostem poziomu morza inaczej, niż zamykając wejście do portu w czasie spiętrzenia sztormowego. To rozwiązanie na stulecie, ale nie na stulecia.

A Gdańsk?

- Gdańsk ma to szczęście, dałoby się zbudować wrota powodziowe w ujściu Martwej Wisły i Śmiałej Wisły. Gdyby je zamykać podczas sztormów, miasto miałoby co najmniej sto lat spokoju z powodziami morskimi.

Tylko o tym trzeba myśleć już w tej chwili, ale – z tego, co mi wiadomo – nikt się nad tym nie zastanawia

Kto powinien o tym myśleć?

- Od takich inwestycji w Polsce jest Urząd Morski, a to organ państwowy. Musi powstać program ratowania nadmorskich miast. On zostanie stworzony, ale jak to w Polsce, dopiero po pierwszej wielkiej powodzi, która zaleje Gdańsk czy Żuławy. Czyli jak zwykle, gdy będzie już za późno. Mądry Polak po szkodzie.

Czyli pan jest ukrytą "opcją niemiecką" i jest za tym, żeby jednak chronić.

- Chronić, jednocześnie zastanawiając się, czy musimy chronić wszystko, ale, jak już wspominałem, w związku z tym, że budujemy wszędzie, to będzie dużo do zabezpieczenia. Są jednak takie tereny, np. na północ od Gdyni, gdzie można by pozwolić na zalanie pradoliny.
Był kiedyś pomysł, żeby Bałtyk zatamować. Sprzeciwili się temu Duńczycy, bo Jutlandia jest nisko położona, więc wzdłuż niej musiałaby się ciągnąć tama. Holendrzy wymyślili więc kilka lat temu inny projekt, żeby zbudować tamę między Szkocją a Norwegią oraz pomiędzy Kornwalią a Francją.

Brzmi jak science fiction.

- To jest science fiction! Wymagałoby to niewiarygodnej ilości ziemi do przesunięcia. Oczywiście uchroniłoby Bałtyk i dużą część Morza Północnego, ale wymagałoby nieustannego wypompowywania nadmiaru wody z Morza Bałtyckiego.

Tylko pamiętajmy, jedna awaria czy atak terrorystyczny, mogłyby spowodować momentalne zalanie wszystkiego

Tego, co bez tamy i tak zostanie zatopione przez stulecia. Przy powolnym zalewaniu ludzie się wycofują, przy gwałtownym zalaniu giną.

Sporo powiedział pan już o Gdańsku, a co z Sopotem?

- Na najbliższe parędziesiąt lat jest bezpieczniejszy niż Gdańsk. Wszędzie są tam plaże z wydmami, skanalizowano rzeczki, wyprowadzono je rurami do morza, wystarczy dodać pompy i będziemy mogli w Sopocie przetrwać za wydmami i szuwarami.



Wszyscy w Sopocie się nie pomieszczą.

- Jest jeszcze Gdynia, która również jest w dobrej sytuacji, z wyjątkiem okolic portu. Zagrożone są wszystkie urządzenia portowe, ale to dotyczy całego świata. Rozmawiałem ostatnią z panią wojewodą pomorską i panią prezes Urzędu Morskiego w Gdyni, zapytałem je, dlaczego przy remoncie nabrzeża nie podwyższa się go. Mówię o tym od lat, wreszcie mogłem zapytać właściwe osoby.

I co pan usłyszał?

- Że to drogie, inwestorzy się nie zgadzają. Rozumiem, że są jakieś problemy, nabrzeże przylega do ulicy, magazynów. To jest trudność. Tylko większość nabrzeży była budowana w XIX wieku, a my je pozostawiamy na tej samej wysokości. Od tamtego czasu poziom morza wzrósł o 24 centymetry. Rozsądne byłoby więc je podnieść, żeby woda się przez nie nie przelewała i nie wlewała od miasta. Nie chcę personalnie nikogo oskarżać, chodzi mi o całą klasę polityczną, jeśli coś nie dotyczy ich kadencji, to jest to ignorowane. Mam apel do polityków, żeby zaczęli słuchać naukowców.

W Gdańsku, Sopocie i Gdyni wiemy, co nas czeka. Ale działki na Żuławach to już teraz lepiej nie kupować?

- Lepiej nie. Na tym spotkaniu z wojewodą i prezes UM, dowiedziałem się czegoś, czego przedtem nie rozumiałem. Urząd Morski twierdzi, że Żuławy są bezpieczne, bo podwyższa wały.

Czego pan nie rozumiał?

- Urząd Morski buduje wały od strony morza, tymczasem Żuławy mają mnóstwo cieków wodnych od wewnątrz. Są obwałowane aż 1,6 tys. km nasypów! Większość z nich należy do Wód Polskich, a te - jeśli chodzi o zarządzanie - mają bardziej kawaleryjski stosunek, w ogóle się tym nie przejmują. Na rzece Tudze zbudowano wrota powodziowe, ale dlaczego one mają tylko nieco ponad 160 cm, skoro do końca wieku spiętrzenia wody będą sięgać dwóch metrów? To oznacza, że wszystkie wewnętrzne wały na Żuławach są nieprzygotowane na morskie powodzie, które nastąpią.

I nie wystarczą zbudowane przez Urząd Morski podwyższenia?

- Nie, bo woda wpłynie przez mniejsze cieki, nazywa się to cofką lub spiętrzeniem sztormowym. I to się już w ubiegłym roku pierwszy raz od czasów krzyżackich wydarzyło. Pierwszy raz powódź była od morza, a nie od rzek. Będą kolejne. Zamiast myśleć nad rozwiązaniami, u nas rozważa się naprawianie "szkód", które powodują bobry.

Co z elektrownią jądrową, która powstaje na Pomorzu, zaleje ją? Już mam przed oczami Fukushimę.

- W Japonii elektrownia była na podwyższeniu, nie została zalana, tsunami zalało generatory elektryczne. Gdy zerwało linie energetyczne i trzeba było wyłączyć reaktory, nie było jak tego zrobić. Paradoks polega na tym, że elektrownia jądrowa w przypadku awarii wymaga zewnętrznego zasilania, żeby można było ją wyłączyć.

W przypadku naszej elektrowni jądrowej wiemy, że wszystko, łącznie z generatorami, będzie na podwyższeniu. Jest jednak inny problem

Jaki?

- Zanieczyszczenie morza odpadowym ciepłem z elektrowni. To 7 gigawatów, potworna ilość ciepła. To mniej więcej tyle, o ile efekt cieplarniany ogrzewa pół województwa pomorskiego. Do Bałtyku będzie wpuszczana taka ilość wody, jaka płynie w Bugu, podgrzana o 10 stopni Celsjusza.

Jakie mogą być konsekwencje?

- Nie wiadomo, jak wpłynie to na ogólną cyrkulację Bałtyku, który ma problem z tym, że wody powierzchniowe szybciej się ocieplają, nie mieszając się z tymi głębszymi. Sądzimy, że w tej chwili to główna przyczyna powiększania się obszarów beztlenowych w głębiach Bałtyku (to m.in powoduje, że mamy w naszym morzu coraz mniej dorszy). Mimo bardzo drogich badań środowiskowych nikt nie wpadł na to, żeby sprawdzić, jak elektrownia wpłynie na cyrkulację Bałtyku.

Podsumujmy scenariusz na przyszłość.

Po paru katastrofach, jaka partia nie byłaby u władzy, pójdzie po rozum do głowy i wyda olbrzymie pieniądze, powstaną wrota u ujścia Wisły i pewnie w Świnoujściu

Do tego wydmy zostaną podwyższone, staną betonowe ściany, ochraniające wszelką możliwą zabudowę. Na plażę będzie się chodziło przez wał albo mur po schodkach. Tak już jest w niektórych miejscach w Holandii. A potem – za 100, może 150 lat - nastąpi moment, w którym trzeba będzie się zastanowić, które tereny trzeba opuścić. Wszystkiego nie ochronimy.

Czyli jednak pan mnie nie uspokoił.

- Nawet nie powinienem tego robić. Miałbym wyrzuty sumienia, gdybym to zrobił, bo to nie jest sytuacja do uspokajania.

Redagował Grzegorz Szaro